The Darkness to jedno z najciekawszych zjawisk ostatnich kilkunastu lat. Być może łączenie przebojowości AC/DC z nietuzinkowym śpiewem a’la Queen do najbardziej odkrywczych nie należy, ale czuć było w tym świeże podejście, które wywołało poruszenie wśród dziennikarzy i słuchaczy (vide sukces „Permission to Land”). Niestety zniknęli tak szybko, jak weszli na szczyt muzycznej ekstraklasy. Pogrążyły ich – jak to niestety bywa w świecie rocka – narkotyki, które przejęły na tyle kontrolę, że nie dało się dalej funkcjonować i panowie zawiesili działalność. Nic jednak w przyrodzie nie ginie. W 2012 powrócili z nowym materiałem. Niezłym, ale patrząc z perspektywy dwóch poprzednich, nierównym, nie spełniającym do końca oczekiwań. Czy nowiutki „Last of Our Kind” pójdzie w jego ślady?
Z czystym sumieniem mogę
napisać: nie! Nie mamy bowiem do czynienia – jak to ktoś ładnie ujął – z muzyką
„letnią” (czytaj: jednym uchem wlatuje, drugim wylatuje) dominującą na „Hot
Cakes”. Zmiany w składzie, dłuższy odpoczynek, może nowa dieta? Nie wiem co
było główną przyczyną, ale wiem jedno: wróciła dawna energia, za którą
większość fanów tęskniła. Solówki, świetne riffy i charakterystyczny Justin
Hawkins na wokalu – wszystko jest na swoim miejscu. Dawkowane w odpowiednich
proporcjach.
Od lewej: Frankie Poullain, Justin Hawkins, Emily Dolan Davies (obecnie nie ma już jej w zespole), Dan Hawkins. |
10 utworów, nieco ponad 40
minut – idealna dawka hardrockowej przebojowości, z której słynną panowie z The
Darkness. Odzywa się – rzecz jasna – AC/DC. Takie „Mudslide” czy „Roaring
Waters” z wielką chęcią Angus Young włączyłby do repertuaru swojej kapeli. Ale
nie znika pewność, że w odtwarzaczu mamy album autorów „I Believe in a Thing
Called Love”. Chyba nie muszę przekonywać, że falset wokalisty jest nie do
podrobienia. „Mighty Wings” skręca z kolei w rejony czysto metalowe. Podobnie
ma się sprawa z „Barbarian”, gdzie Hawkins atakuje wściekłym śpiewem. Mocny
kopniak na sam początek. Może to więc dobry drogowskaz stylistyczny na kolejny
album? Ja bym się na taki obrót sprawy nie obraził.
Zespół świetnie się bawi w studiu. Słychać to na "Last of Our Kind". |
Ponadto znajdziemy świetny
utwór tytułowy. Z zamkniętymi oczami wróżę mu wielką karierę (refren pokochają
miliony) na koncertach. „Wheels of Machine” spodoba się miłośnikom wygładzonego
rocka z lat 80., odzywają się echa Def Leppard. Godny zapamiętania jest „Sarah
O’Sarah”, gdzie na pierwszy plan wyeksponowano mandolinę. Z kolei singlowe
„Open Fire” (znów przebojowy killer) potwierdza, że za młodu zasłuchiwali się w
twórczości The Cult z okresu „Electric”. Na finał czeka na nas „Conquerors” z
podniosłym refrenem. Lepszego numeru na zakończenie być nie mogło. Reasumując –
muzycy nie biorą jeńców i to mi się bardzo podoba.
Mam nadzieję, że muzycy
wszelkie problemy z używkami mają już dawno za sobą, a teraz będą skupiać się
wyłącznie na pisaniu chwytliwych numerów cieszących kibiców „oldskulowego”
rocka, takich jak ja. „Last of Our Kind” jest więc mocnym strzałem. Może nie
kładącym na łopatki, jak debiutancki „Permission to Land” (taki „gol”, zostając
w terminologii piłkarskiej, zdarza się tylko raz), ale słuchacz niewątpliwie
jest oszołomiony. The Darkness wrócili na właściwe tory. Czekamy na więcej!
7,5/10
Najlepsze
utwory: Barbarian, Open Fire, Last of Our Kind, Mighty Wings.
Podstawowe
informacje o "Last of Our Kind"
Tracklista: Barbarian; Open Fire; Last of Our Kind; Roaring Waters; Wheels of the Machine; Mighty Wings; Mudslide; Sarah O'Sarah; Hammer & Tongs; Conquerors.
Czas
trwania: 41:27
Skład: Justin Hawkins; Dan Hawkins; Frankie Poullain; Emily Dolan Davies.
Produkcja: Dan Hawkins.
Źródła zdjęć:http://gfx.antyradio.pl/var/antyradio/storage/images/media/images/the-darkness-last-okladka/378525-1-pol-PL/the-darkness-last-okladka.jpg
http://www.billboard.com/files/styles/promo_650/public/media/the-darkness-2015-billboard-650.jpg
http://justinhawkinsrocks.co.uk/jhr2015/wp-content/uploads/2014/12/1280x720.jpg
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz