Dwanaście miesięcy to dużo. Co by nie mówić. W szczególności, jeśli popatrzymy na to z perspektywy rynku muzycznego. Widzę to chociażby po sobie. Trudno ogarnąć wszystko, co dzieje się w muzyce na przestrzeni 365 dni. Wiadomo – nie da się wszystkiego przesłuchać, nie da się znać każdego wydawnictwa od A do Z. Jednak nie oznacza, że tych najciekawszych propozycji nie da się wyłapać, a potem na spokojnie w zaciszu domowym przesłuchać. Przy okazji – wydać ostateczny (może to brutalne słowo) wyrok. Mam nadzieję, że w tym wszystkim pomoże mały przewodnik, w którym będę zachęcał do kupna danego krążka. Cykl będzie pojawiał się na stronie co kwartał. Połowa kwietnia, idealny czas, aby przyjrzeć się, temu ukazało się na rynku muzycznym między początkiem stycznia, a końcem marca. Przed wami: subiektywna piątka, której warto się przyjrzeć.
Zwycięzca
nie mógł być inny. Tak dobrego albumu nie nagrał od bardzo dawna (zaryzykuję
stwierdzenie, że od „The Golden Age of Grotesque z 2003 roku). Sam w wywiadach
przed premierą zapowiadał, że będzie to jego najlepsze dzieło. Za wcześnie może
na takie sądy, ale nie zmienia to faktu, że jest czego posłuchać. Mroczna, ale
wciągająca (52 minuty mija bardzo szybko) całość. „The Pale Emperor” to zdecydowanie
inne oblicze Mansona niż kiedyś. Mniej tutaj industrialnego brudu, a więcej
bluesowego luzu z elektronicznymi naleciałościami i filmowym klimatem (zasługa
producenta). No i wróciła przede wszystkim dawna przebojowość, którą ostatnio
omijał szerokim łukiem. Singlowe „Deep Six” i „Third Day of a Seven Day Binge”
rozkładają na łopatki już po pierwszym przesłuchaniu. A reszta nie jest wcale
gorsza. Wyrównany poziom od pierwszego do ostatniego taktu. Marilyn Manson jest
jak wino – im starszy (w tym roku 50 na karku), tym lepszy. Oby to nie było
jego ostatnie słowo. Teraz tylko czekać na (halowy?) koncert w Polsce.
Na
polskim podwórku nikt nie miał szans z płockim Lao Che. Jeden z najciekawszych
zespołów ostatnich kilkunastu lat, który na każdym kolejnym albumie zaskakuje i
nie schodzi poniżej pewnego poziomu wyśrubowanego przez samych siebie. Do tego
świetne teksty Spiętego (na chwile obecną – jeden z najlepszych tekściarzy w
kraju) plus muzyczny eklektyzm, który nikogo nie pozostawi obojętnym (garażowa
„Legenda o smoku”, elektroniczna „Wojenka”, swingująca „Eratta” czy funkujący
„A chciałem o sobie”) to przepis na sukces. Nad całością unosi się bajkowy
koncept (tytuł zaczerpnięty od tomiku Jana Brzechwy, pełno odniesień do symboli
z dzieciństwa), ale to zdecydowanie opowiadania dla dużych dzieci. Bardziej
doświadczonych. Bo tematy zawarte na
„Dzieciom” są poważne (utrata bliskiej osoby, wszechobecna nietolerancja czy
obawy w przypadku wybuchnięcia wojny). Nie pożałujecie!
Największe
zaskoczenie. Powiem wprost – nigdy jakiś fanem Oasis nie byłem, więc do
„Chasing Yesterday” (drugiego solowego albumu Noela) podchodziłem bez większego
ciśnienia. Spodobał mi się pierwszy singiel „In the Heat of the Moment”, który
urzekał dyskotekowym pulsem,dlatego więc po nią sięgnąłem. Nie żałuje. Znajdą
tu dla siebie coś fani macierzystej formacji („Riverman”), fani Josha Homme’a
(„Mexician”), ale przede wszystkim ci, którzy cenią sobie niepowtarzalny
klimat. Na wieczór jak znalazł. Tym krążkiem starszy z braci Gallagherów
ostatecznie potwierdził, kto był mózgiem w Oasis. Brat poczerwienieje z
zazdrości. A my czekamy na koncert na Orange Warsaw.
Mistrzowie
elektroniki powracają z nowym albumem. I to jakim! Warto było czekać tych
długich sześć lat na następcę „Invaders Must Die”. Bowiem usatysfakcjonowani
będą ci, którzy mają ochotę do tych utworów potańczyć w klubie, a także ci,
którym nie obce jest pogowanie na koncertach rockowych. Ściana dźwięku (tytuł
„Wall of Death” nieprzypadkowy), która atakuje słuchacza z niebywałą siłą.
Dubstep, techno, klimaty etniczne, trance – można by tak bez końca wymieniać.
Najważniejsze w tej miesznce, że nie zatracili pomysłu na dobre melodie. Panowie
nadal mają coś do powiedzenia w swojej dziedzinie. I robią to jakże
przekonująco.
W
sumie – zaskoczenie numer dwa. Kolejna zmiana wokalistki nie wróżyła nic
dobrego. Ponadto ostatnie dwa krążki były przeciętne. OK., z przebłyskami, ale
jako całość zawodziły i nie dorównywały poziomem, tym z początku XXI wieku . Na
szczęście na „Endless Forms…” energia sprzed lat wróciła. Symfoniczny rozmach (24-minutowy utwór zamykający mówi sam za siebie), niesamowita
przebojowość (Holopainen, czyli główny twórca repertuaru, popisał się
wspaniałymi melodiami – m.in. „Edema Ruh”), metalowy ciężar. Wszystko jest na
swoim miejscu, a wokalistka Floor Jansen udowodniła, że na to stanowisko
zasłużyła. Nightwish na właściwym torze.
Lista rezerwowa:
6. "Return to Forever" - Scorpions
7. "Prawie Martwy" - Frontside
8. "The Mindsweep" - Enter Shikari
To by było na tyle. Pierwszy muzyczny kwartał za nami. Spotykamy się więc już za niecałe trzy miesiące z nową dawką muzyki. Dodam, że będzie na co polować. Nowy Muse, Florence + The Machine i – przed wszystkim – długo oczekiwane powroty: Blur (pierwsza płyta od dwunastu lat) i Faith No More (od 18). Jak mawia klasyk – oj się będzie działo.
Źródła zdjęć:
http://ecsmedia.pl/c/the-pale-emperor-b-iext27828874.jpg
http://ecsmedia.pl/c/dzieciom-b-iext28489721.jpg
http://ecsmedia.pl/c/chasing-yesterday-b-iext28387951.jpg
http://ecsmedia.pl/c/the-day-is-my-enemy-b-iext28151493.jpg
http://ecsmedia.pl/c/endless-forms-most-beautiful-b-iext28150148.jpg
http://ecsmedia.pl/c/the-pale-emperor-b-iext27828874.jpg
http://ecsmedia.pl/c/dzieciom-b-iext28489721.jpg
http://ecsmedia.pl/c/chasing-yesterday-b-iext28387951.jpg
http://ecsmedia.pl/c/the-day-is-my-enemy-b-iext28151493.jpg
http://ecsmedia.pl/c/endless-forms-most-beautiful-b-iext28150148.jpg
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz