piątek, 15 maja 2015

RECENZJA: Ben Osborne - "The Arctic Monkeys" (2015)


Wspominałem o tym kilka miesięcy temu, przy okazji książki o Sepulturze, że biografie muzyczne sprawiają wiele frajdy. Uwielbiam po ciężkim dniu spędzić wolną chwilę z książką w ręku. W szczególności, gdy dotyczy ona ulubionego zespołu czy takiego, który ma na tyle barwną historię, że wstyd nie znać i wstyd się w nią nie wgłębić. W przypadku biografii chłopaków z Sheffield przeważyła opcja pierwsza.


Nie da się ukryć, że Arctic Monkeys do miana legendy jeszcze daleko. Ich historia nie obfituje w narkotykowe nałogi i trasy koncertowe pełne ostro zakrapianych imprez etc. Trudno więc wsiąknąć, tak jak w książki na temat Rolling Stonesów czy – mistrzów w tej dziedzinie – Guns N’ Roses. Z drugiej strony – nie samą dewizą „sex, drugs and rock’n’roll” człowiek żyje. Za Turnerem i spółki niewątpliwie przemawia muzyka. Mimo, że działają tak naprawdę nieco ponad 10 lat, mają w swoim dorobku pięć bardzo dobrze przyjętych krążków (także i w naszym kraju), w tym najszybciej sprzedający się debiut w historii Wielkiej Brytanii. Ktoś powie, że za mały to staż na biografię. Ja jednak byłem bardzo ciekawy, jak Ben Osborne (angielski dziennikarz, muzyk i didżej) poradzi sobie z tym zadaniem.

Niestety po lekturze całości srogo się zawiodłem. W skrócie: książka miejscami po prostu nudzi. Po części spowodowane jest to pewnie brakiem ekscesów ze strony chłopaków z Arctic Monkeys. To zwykli goście z przedmieścia, którzy w bardzo szybkim czasie wskoczyli na sam szczyt muzycznej ekstraklasy. I właśnie fragment na temat internetowego marketingu i szału, jaki wywołali swoją twórczością najlepiej prezentuje się w kontekście całości. Niewątpliwie po lekturze jestem w stanie zrozumieć fenomen na skalę światową. Mnie to nie dziwi, bo – co by nie mówić – zasługiwali na taki sukces, dzięki swoim umiejętnościom.

Arctic Monkeys w pełnej krasie.
Wina wspomnianej „sztampy” leży także po stronie autora. Być może historia zespołu pozbawiona jest rock’n’rollowego archetypu, ale przecież nikt na siłę nie kazał Osbornowi pisać na ten temat. Mało tutaj rozmów z samymi muzykami (większość oparta na źródłach typu blog), mało na temat samej muzyki (bardzo brakuje mi szczegółowego opisu każdego z utworów), a za dużo np. o poszczególnych występach na żywo. Wypisywanie koncertu po koncercie z dodatkową notką na temat pogody może pogrążyć we śnie nawet największego maniaka twórczości AM. Niepokój wzbudza ponadto układ treści. Całość jest poszatkowana (43 rozdziały plus posłowie na 340 stronach) – niewątpliwie utrudnia czytanie całości. Brakuje także obiektywizmu ze strony piszącego. Ja wszystko rozumiem, nie podejmuje się przecież tematu, z którym nie jest się emocjonalnie związanym, ale nie może wyjść z tego przysłowiowa „laurka”. Nikt nie jest przecież idealny.

Książka „The Arctic Monkeys” nie do końca więc spełniła moje oczekiwania, jakie zawsze mam przed lekturą muzycznej biografii. Ma bowiem wciągnąć bez reszty. Tutaj – nie oszukujmy się – tego zabrakło. Osobom, które Arktyczne Małpy kojarzą tylko z nazwy lub w ogóle nie wiedzą o kim mowa, mogę z czystym sumieniem książkę odradzić. A tym znającym na pamięć twórczość zespołu… Wiadomo: i tak po wydawnictwo sięgną. Liczę jednak po cichu, że w przyszłości wyjdzie jeszcze pozycja o Arctic Monkeys, którą „łyknę” w parę godzin i nie będę miał się do czego doczepić.

6/10

Podstawowe informacje:

Okładka: miękka
Autor: Ben Osborne
Przekład: Lesław Haliński, Maciej Machała
Liczba stron: 352
Wydawnictwo: InRock
Źródła zdjęć:
http://ecsmedia.pl/c/arctic-monkeys-b-iext28133541.jpg
http://cdn.playbuzz.com/cdn/854c9ee1-632f-4a2b-94f0-ed9fbd561e21/59443660-740f-41ba-8559-eecccb475db9.jpg

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz