czwartek, 4 lutego 2016

Bez prądu, ale za to z magią - MTV Unplugeed


Dawno, dawno temu amerykańska stacja muzyczna MTV słynęła z wytyczania muzycznych trendów, a nie pokazywania miernych programów, które z muzyką nie mają nic wspólnego. Jednym z tych trendów był słynny cykl akustycznych występów pod nazwą „MTV Unplugeed”.


Oj, były takie czasy. Aż łezka się w oku kręci. Mimo tego, że nie miałem szans, aby wychowywać się (i dorastać) w tamtych czasach, kiedy stacja święciła największe triumfy (lata 80. i rzecz jasna – 90.), to jednak z rozrzewnieniem wracam do tamtych lat, chociażby dzięki niezapomnianym zapisom koncertów „bez prądu”, które zajmują honorowe miejsce na mojej półce z płytami. Przypomnijmy więc pokrótce historię tego niezwykłego cyklu, który – na szczęście – przetrwał, a ostatnie lata wskazują, że ma się dobrze i powoli znów wraca do łask. W przeciwieństwie do samego MTV. Ono kona od dawna.

Prawdziwa rewolucja
Pomimo, że pierwszy występ pod tym szyldem odbył się 26 listopada 1989 roku (wówczas na scenie pojawili się: Squeeze, Syd Straw oraz Elliot Easton, czyli wykonawcy, którzy obecnie nic nikomu nie mówią), formuła koncertów akustycznych nie była wtedy niczym odkrywczym. Już dekadę wcześniej, a także w samych latach 80. muzycy z chęcią wpadali na pomysł, aby urozmaicać swoje występy. Początkowo telewizja była nastawiona sceptycznie i dość nieśmiało organizowała takie wydarzenia (np. Jethro Tull w 1987 czy XTC dwa lata później). Przełomowym momentem był występ dwóch muzyków Bon Jovi, gitarzysty Richiego Sambory i wokalisty Jona Bon Joviego, na gali rozdania nagród MTV Video Music Awards 6 września 1989 roku w Los Angeles. Wykonali wówczas akustyczne wersje dwóch swoich najsłynniejszych utworów („Livin’ On a Prayer” oraz „Wanted Dead or Alive”), które spotkały się z ogromnie pozytywną reakcją ze strony publiczności. Włodarze MTV nie mogli przejść obok tego obojętnie – szybko więc zatwierdzono nowy program, który – jak wspomniałem – swoją inaugurację miał już dwa miesiące później. Okazało się, że był to przysłowiowy „strzał w dziesiątkę”. „MTV Unplugeed” odpowiada za prawdziwą rewolucję na rynku muzycznym lat 90.
 
Swoista magia
Kurt Cobain A.D. 1992.
Do historii muzyki przeszło co najmniej kilka takich koncertów. Pierwszym przykładem z brzegu – Nirvana. Legenda grunge’u swój występ zarejestrowała 18 listopada 1993, czyli na kilka miesięcy przed tragiczną śmiercią jej lidera, Kurta Cobaina. Złośliwi stwierdzą, że to właśnie jego śmierć napędziła sprzedaż (16 mln egzemplarzy) „MTV Unplugeed in New York” (płyta ukazała się 1 listopada roku następnego) i dzięki temu stała się kultową pozycją. Tutaj jednak broni się sama muzyka. Muzycy podeszli do tematu nieortodoksyjnie. Zamiast odegrać największe przeboje, nie zagrali przecież „Smells Like Teen Spirit”, skupili się na kowerach (David Bowie, Meat Puppets, The Vaselines i Leadbelly) i mniej znanych utworach ze swojego dorobku. Ważne, że magia wypływa z każdego z nich. Odsłania piękno oraz emocje tych kompozycji, które w wersjach płytowych były czadowe, a tu otrzymały nowe, lepsze (?) życie. Na ironię losu można przypomnieć, że zespół przed występem  nie przećwiczył całości materiału, a Cobain groził zerwaniem kontraktu wcześniej z trudem wynegocjowanym przez włodarzy MTV. W 2003 został sklasyfikowany na 311 miejscu listy „500 najlepszych albumów wszech czasów” magazynu „Rolling Stone”, a w zestawieniu „50 płyt koncertowych wszech czasów” przygotowanym przez miesięcznik „Teraz Rock” „MTV Unplugeed in New York” zajął 3 miejsce, tuż za „Made in Japan” Deep Purple oraz „Live After Death” Iron Maiden. To mówi samo za siebie, że mamy do czynienia z arcydziełem.

Uczucie przygnębienia
Niezwykły był także występ Erica Claptona w styczniu 1992. Na tę okoliczność muzyk dość solidnie przearanżował swoje numery, dlatego publiczność dopiero po pierwszych słowach rozpoznała nieśmiertelną „Laylę”. Najbardziej poruszającym momentem całości było jednak wykonanie „Tears in Heaven” – utworu poświęconego synkowi Claptona, który kilka miesięcy wcześniej wypadł z okna pokoju hotelowego i zginął na miejscu. Muzyk otrzymał później sześć nagród Grammy (w tym trzy, właśnie za „Tears…”), słynny magazyn „Q” umieścił „Unplugeed” w setce najlepszych brytyjskich albumów wszech czasów, a sama płyta rozeszła się w 26 milionowym nakładzie. Nikogo to nie powinno
Alice in Chains: Layne Stayley oraz
Jerry Cantrell.
dziwić. Nie da się również zapomnieć koncertu innej ważnej kapeli z Seattle – Alice in Chains. Autorów zdecydowanie najbardziej emocjonalnego występu w historii cyklu. Był to bowiem pierwszy po trzyletniej przerwie koncert zespołu (zarejestrowano go 10 kwietnia 1996 roku) i jeden z ostatnich, gdy za mikrofonem stanął nieodżałowany Layne Stayley, który już wówczas był silnie uzależniony od narkotyków, a jego stan zdrowia określano fatalnym. Pomimo tych przeciwności, zespół zagrał jeden z najlepszych koncertów w swojej historii, a mrok i uczucie przygnębienia, jakie panowało dookoła, sprawiły, że będzie się o nim pamiętać na zawsze. Muzyka także zrobiła swoje – 70 minut obcowania z nią to czysta przyjemność. Jeśli już wywołałem temat Seattle to grzechem byłoby nie wspomnieć o Pearl Jam. Był marzec 1992, niecały rok po wydaniu debiutanckiego albumu. Koncert więc nie mógł być długi (w telewizji pokazano pół godziny, całość ma 50), ale bez reszty porwał publiczność, a Eddie Vedder… usiedzieć spokojnie na stołku nie mógł. Dziwi tylko, że zapis pojawił się dopiero w 2009, wraz z pojawieniem się reedycji legendarnego „Ten”. Nie pozostaje nic innego, jak tylko głośno zapytać: dlaczego? Tuż to klasyka przez duże „K”.
 

Piwo w ręku
Wartym zapamiętania były także występy grup, takich jak Kiss (jedyny koncert, gdzie zagrali bez „obowiązkowego” make-upu, w dodatku na kilka ostatnich utworów dołączyli członkowie oryginalnego składu po raz pierwszy od wielu lat), Oasis (w tym przypadku zapisali się dosyć niechlubnie, ponieważ Liam Gallagher odmówił występu/był chory i obserwował poczynania swoich kolegów z balkonu z… piwem w ręku; nic dziwnego, że zapis nigdy nie ujrzał światła dziennego), Korn (najbardziej rozbudowany występ pod względem instrumentarium w historii) czy nietuzinkowego projektu Page/Plant, kiedy to dwaj członkowie Led Zeppelin zeszli się po latach i wykonali nieśmiertelne utwory macierzystej formacji w zmienionych wersjach. Szkoda, że nie zaprosili wówczas trzeciego żyjącego członka, basisty Johna Paula Jonesa. W ogólnym rozrachunku w słynnym cyklu wzięło udział ponad 90 wykonawców, a ponad 30 koncertów zostało wydanych oficjalnie na nośnikach.  

Teraz Polska
Kazik Staszewski w pełnej "bez prądowej"
krasie.
Na naszym gruncie również zdarzały się występy pod słynnym szyldem. Pierwszym wykonawcą, który przetarł szlaki następnym, była Kayah. Występ odbył się w listopadzie 2006 w Łodzi, a pięć miesięcy później na rynku ukazał się zapis w formie CD/DVD. Następnie wyzwania podjęła się grupa Hey. 10 września 2007 zagrali swój akustyczny koncert w Teatrze Roma w Warszawie (19 listopada w sklepach muzycznych pojawił się zapis audio i wideo), który – jak się później okazało – był ogromnym sukcesem komercyjnym. 100 tysięcy sprzedanych egzemplarzy, czyli potrójna platyna, robi ogromne wrażenie w czasach, gdy sprzedaż nośników z roku na rok spada. Warto też przypomnieć, że Kasia Nosowska i spółka mieli już za sobą epizod „bez prądowy”. W 1993 w studiu Radia Łódź, ale jak tłumaczyli występ nie należał do najbardziej udanych, więc o powtórce nie chcieli szybko słyszeć. Najważniejsze, że jednak zmienili zdanie, bowiem ich „MTV Unplugeed” (dzięki nowym, świetnym aranżom – patrz np. „Teksański” czy „Zazdrość”) to najlepsza tego typu pozycja z naszego podwórka, z której możemy być dumni. Olbrzymią popularnością cieszył się także zapis koncertu Kultu, który odbył się w warszawskim Och-Teatrze we wrześniu 2010. A dlaczego? Niech wypowiedzą się same liczby: uzyskał status diamentowej płyty, jako pierwszy w Polsce album „bez prądu”. Choć wydawca nie podał konkretnej ilości, mówi się, że płyta rozeszła się w nakładzie ponad 200 (!) tysięcy, mowa o wszystkich wersjach (do wyboru był winyl, Blu-Ray, samo DVD, a także DVD + CD). Nieco wcześniej, bo w 2009, propozycję zagrania przyjął także zespół Wilki. Teraz wypada czekać na więcej. Kto następny? Myslovitz, Coma, a może T.Love? Ostatnio głośno mówiło się o Dawidzie Podsiadło.

„MTV Unplugeed” wytyczał ścieżki i był najbardziej popularny w latach 90. – to nie ulega wątpliwości, ale cieszy również to, że po miernym początku XXI wieku (poziom wykonawców, jak i samych występów delikatnie mówiąc… rozczarowywał i nie zasługiwał na prawo do występowania pod słynnym szyldem), ostatnie lata napawają optymizmem. Można dostrzec tendencję wzrostową – czy to w naszym kraju (Hey i Kult), czy poza naszymi granicami (Florence + The Machine, Scorpions, a ostatnio do tego grona dołączył zespół Placebo). Jest więc szansa, że kolejne pokolenia, które niestety nie miały szans dorastać, kiedy cykl „bez prądu” odnosił największe sukcesy komercyjne i artystyczne, nie zapomną o nim i być może doczekają się „swoich” niezapomnianych występów. Z serii kultowych. Półka z płytami, gdzie znajdują się Alice in Chains, Nirvana czy Clapton, czeka z otwartymi „ramionami”.

Źródła zdjęć:
http://image-3.verycd.com/71795e00e2374622f8be8a5748b35ce9146832/post-121931-1201100792.png
http://www.mtv.com/crop-images/2013/09/11/Kurt%20Cobain.jpg
http://music.mxdwn.com/wp-content/uploads/2015/01/AliceInChainsQello-580x405.PNG
http://i.wp.pl/rozrywka//gallery587632/2010/09/38/Kult13.JPG

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz